Jak twierdzą celebryci: „Nieważne jak mówią, byle mówili”. Po recenzji „Dżender domowy i inne historie” Huberta Klimko-Dobrzanieckiego, usłyszałam o książce wiele: i dobrego, i złego.Uważam, że to dobrze. Fakt ten świadczy bowiem, że autor na pewno nie jest nijaki. Nie mogę jedynie zgodzić się z opinią, że autor nie miał pomysłu, więc napisał tak bardzo kontrowersyjny „Dżender…”. Ten, kto zna twórczość pana Huberta, wie, że nie bawi się on w konwenanse, nie owija w bawełnę, porusza tematy niełatwe, łamie tabu. Wystarczy przeczytać jedną z pierwszych pozycji tego autora pt. „Raz. Dwa. Trzy”. Być może nowy czytelnik, szczególnie ten wrażliwy, na pierwszy ogień powinien zapoznać się z nieco bardziej stonowanym zbiorem opowiadań pt. „Dom Róży. Krysuvik. Kołysanka dla wisielca.” Ja tak właśnie rozpoczęłam moją niesamowitą przygodę z twórczością tego autora.
Książka ta jest niezwykła. Zachwyca niebanalną fabułą, różnorodnym stylem czy niecodziennym zabiegiem edytorskim, polegającym na tym, że posiada ona dwie okładki. Czytelnik może sam zdecydować, od którego opowiadania chce rozpocząć lekturę.
W pierwszym opowiadaniu autor opisuje pracę w domu starców. Przyglądamy się w nim powolnemu, samotnemu odchodzeniu. Poznajemy okrucieństwo starości, która odziera z samodzielności, godności, a wreszcie świadomości.
Opowiadanie „Krysuvik” stworzone w formie baśni opowiada o losach prostego, niewymagającego Tomasa, który pragnie jedynie założyć rodzinę i żyć szczęśliwie. Zachwyca ono subtelnością języka, poraża treścią.
Te dwa opowiadania tworzą dyptyk. Choć ich styl jest diametralnie różny, są ze sobą powiązane.
Ostatnia część książki dedykowana jest Szymonowi Kuranowi, przyjacielowi autora, który popełnił samobójstwo.Klimko-Dobrzanieckiemu udała się nie lada sztuka – opisał tę zażyłość bez grama pompatyczności.
Opowiadania łączy Islandia, autobiograficzne wątki, a przede wszystkim wielki kunszt twórcy. Gorąco polecam.