„Kochać kogoś to (…) pozwalać mu na to, żeby był, jaki jest.”
Do napisania recenzji książki „Tato” W. Whartona skłoniła mnie biblioteczna akcja „Książka z Kluczem”, w czerwcu poświęcona książkom z lat 90-tych oraz zbliżający się Dzień Ojca.
W latach największej popularności Whartona, należałam do zagorzałych fanek jego twórczości. Szczególnie ujęło mnie „Stado”, „Ptasiek” i rzeczony „Tato”. Dziś od literatury oczekuję nieco więcej niż oferował mi wówczas autor. Ale muszę przyznać, że przeczytany po latach i ogromie nowych doświadczeń, „Tato” uwiódł mnie ponownie, ale z innej strony, aniżeli zrobił to w przeszłości.
Lejtmotyw powieści jest w zasadzie tłem, głównym celem pisarza było pokazanie emocji i uczuć bohaterów. Pozycja mówi o przemijaniu, nieuchronności śmierci, a jej największą zaletą jest to, jak prawdziwie pokazuje relacje rodzinne. Nie zawsze lubimy się na co dzień, ale kochamy się bezgranicznie i jesteśmy w stanie poświęcić swoim najbliższym wiele.
„Tato” po raz pierwszy przeczytałam z kimś, kto recenzował moje pierwsze wypracowania i nauczył mnie pochłaniać książki. Dziękuję Ci Tato. Życzę Tobie i innym wspaniałym Ojcom wszystkiego dobrego w Wasze święto.
K.S.