Zapadła wieś lat 50-tych, wioskowy moczymorda, współczesny dresiarz, szemrany biznesmen, polski sztangista Waldemar Baszanowski i do tego Joseph Conrad… To się nie mogło udać. A jednak. „Dżozef” Jakuba Małeckiego to intrygująca powieść o szkatułkowej budowie. Akcja książki toczy się w szpitalu, do którego po napadzie trafia wychowany na praskim blokowisku młody Grzesiek i jest ona przeplatana historią drugiego pacjenta Stanisława Baryłczyka, czytającego bezustannie prozę Josepha Conrada. Oba wątki mistrzowsko pociągnięte tak, że nie można oderwać się od książki, póki nie poznamy zakończenia.
Mnóstwo tu cytatów i odniesień do twórczości Conrada. Małeckiemu udało się nie tylko zafascynować swoją książką, ale także wzbudzić ciekawość twórczością tego, polskiego pochodzenia, autora.
To, co uważam za ogromny atut tej książki, to jasno określone, łatwe do wychwycenia przesłanie, o tym, że nigdy nie jest za późno, by przegonić swoje demony i żyć pełnią życia.
Nad twórczością Małeckiego rozpływałam się już przy okazji „Dygotu”. Zdania nie zmieniam. A tu wielkimi krokami zbliża się spotkanie autorskie z tymże pisarzem. Na samą myśl o tym dygoczę!
Kamila Sośnicka